• Kultura, głupcze!

    Cięcie!


    Michel Schneider - Marilyn. Ostatnie seanse
    RECENZJA

    W jakimś bezsensownym rankingu na największa legendę amerykańskiego kina, Marilyn Monroe zajęła szóste miejsce, za Audrey i Katharine Hepburn, Elizabeth Taylor, Bette Davis, Ingrid Bergman i Gretą Garbo. Gdyby o to samo zapytać normalnych ludzi, a nie zafiksowanych filmoznawców Marilyn znalazła by się pewnie na czele.

    „Marilyn. Ostatnie seanse” to książka podająca wiele faktów i anegdot z życia gwiazdy, często nigdzie wcześniej nie poruszonych, z domieszką fikcji. Autor już na wstępie zaznacza, że nie wszystkie słowa, które w jego pracy padają, są słowami, które rzeczywiście zostały wypowiedziane. Zdaje się jednak , że wspomnianej wyżej fikcji nie ma tu zbyt wiele, a dominują nieźle udokumentowane fakty z życia Marilyn Monroe.



    Książka Michaela Schneidera jest ciekawa z kilku względów. Oprócz wspomnianych przeze mnie faktów i anegdot z życia aktorki, ujawnia on również opinie o niej jej współpracowników, kochanków, mężów. Możemy dzięki temu zobaczyć, jak zakłamanym towarzystwem było (a założę się, że jest nadal) zgromadzenie największych gwiazd Hollywood. Poza tym, autor ukazuje, jak bardzo wszystkie gwiazdy, znane z pierwszych stron gazet, uzależnione były od psychoanalizy.

    To dość przerażająca wizja, że niemal każdy chodził do psychoanalityka, a ci psychiatrzy, znający najbardziej intymne szczegóły z życia gwiazd obracali się w śmietance towarzyskiej. To pokazuje tylko, że w Hollywood chyba nikt nie jest normalny i przede wszystkim nikt nie jest sobą. Sprzątaczka nie jest sprzątaczką – ona gra sprzątaczkę. Lekarz nie jest prawdziwym lekarzem, ale tak kreuje swój wizerunek. 

    Jednak, rzecz jasna, główną bohaterką książki jest Marilyn Monroe. Schneidera interesuje przede wszystkim jej strona emocjonalna i to, co powiedziała na wielu seansach u doktora Ralpha Greensona. Jeżeli po książkę sięgnie ktoś, kto Marilyn nadal kojarzy tylko z tlenioną blondynką, która potrafiła się uśmiechać i dobrze pozować do zdjęć, może się zdziwić – Schneider z lubością ujawnia jej artystyczną duszę, przemyślenia, wiersze i wypowiedzi, pokazujące jak walczyła z emploi tlenionej głupiutkiej blondynki. 

    Pomimo braku chronologii „Marilyn. Ostatnie seanse” to również kronika nadchodzącej śmierci. Wiemy, kiedy ona nastąpi, a jednak wraz ze zbliżaniem się tej daty (wydarzenia każdego rozdziału są ściśle określone datą) odczuwamy coraz większy niepokój. Jest to książka dołująca, pokazująca walkę z wiatrakami i niezwykły tragizm wpisany w postać jednej z najpopularniejszych aktorek w historii kina. 

    Przy tym wszystkim książka po prostu wciąga czytelnika. Początek, być może zbyt koncentruje się na osobie psychoanalityka Greensona i nie przyciąga z maksymalną siłą, ale wraz z kolejnymi stronami czytelnik po prostu wsiąka w opowiadaną historię, sam ją analizuje, zastanawia się. Książka nie pozostawia obojętnym i jest na pewno pozycją godną polecenia nie tylko fanom MM, ale i zainteresowanym kinematografią i psychologią.



    zdjęcie: http://www.empik.com

    1 komentarze :

    1. Nigdy Marliyn za specjalnie mnie nie fascynowała, ale jeśli gdzieś przypadkiem trafię na tę książkę, to na pewno NIE odłożę jej na półkę z adnotacją - do przeczytania... w bliżej niesprecyzowanej przyszłości.

      OdpowiedzUsuń